Tragikatecheza #2 - Papier Złego Początkiem
W poprzednim wpisie (części I) omówiliśmy powierzchownie, dlaczego w ogóle ludzie wpadli na pomysł odchodzenia od religii. Jako główny katalizator tego procesu wskazaliśmy ciekawość, którą mamy w sobie – wrodzoną i nienakarmioną, podejrzliwość wymieszaną ze sceptycznością oraz postępujące odkrycia naukowe (rozumiane jako postęp technologiczny i naukowy). Idąc dalej, spisałem dla Was niektóre wynalazki/wydarzenia, które spowodowały bądź nadal powodują problemy religii jako całości. Teraz omówimy sobie druk (w Europie, a nie w Chinach, gdyż to osobna kwestia) oraz to co on nam dał.
Druk w Europie zrodził się na dobrą sprawę dzięki działaniom Johannesa Gutenberga, który w połowie XV wieku opracował rewolucyjną jak na tamte czasy ruchomą czcionkę, by następnie wydrukować w 1455 roku Biblię. Początki druku zapowiadały się dobrze dla religii. Dlaczego? Ano dlatego, że choć drukowane w ten sposób książki były tańsze niż przepisywane ręcznie, to nadal były makabrycznie drogie. Na spis tekstu, proces drukarski, wydruk egzemplarzy mogli pozwolić sobie nieliczni, a że Kościół i jego ludzie byli bogaci oraz mieli nielimitowane fundusze i autorytet, to mogli sobie pozwalać na publikację swoich prac i tekstów. Co więcej, w tamtych czasach nikt niemalże nie umiał czytać czy pisać poza kastą wykształconych ludzi, czyli znów głównie ludzi Kościoła. To Kościół też trzymał pieczę nad uniwersytetami, które w dużej mierze zakładał sam, a niemalże wszystkie szkoły były przykościelne. Druk na samym początku był we władaniu ludzi wiary i dlatego też powstawać mogły bez żadnej niemalże krytyki utwory programujące światopogląd ludzi, nastawiając ich na poszukiwanie „zła”, „czarownic” czy na walkę z „Diabłem” bądź – co już znacznie lepsze – nauczające ich o żywotach świętych albo objaśniające wydawane w Watykanie dokumenty (bądź pisma akceptowane przez wysokich rangą eklezjastów). Niemniej z czasem sytuacja zaczęła się zmieniać.
W kolejnych wiekach wykształcenie przestawało być zarezerwowane tylko dla ludzi wiary. Powstawały niezależne uniwersytety i szkoły (chociażby uniwersytet w Lejdzie w 1575 roku), a w tych istniejących władza Kościoła spadała, a niektórym udawało się nawet uzyskać niezależność. Co to dawało? Otóż to, iż oświetlani wiedzą byli ludzie, którzy nie do końca byli pod wpływem nauczania teologicznego i religii jako takiej. Nie mówię tutaj od razu, iż byli ateistami. To mocne stwierdzenie. Byli oni na pewno jednak pasjonatami odkryć i wyznaczania nowych granic zrozumienia. To z kolei oznaczało, iż nie wahali się wystąpić ponad kościelne dogmaty, a nawet podważać je w swojej misji, jaką było uprawianie nauki. Kopernik był głęboko wierzącym człowiekiem. Podał w wątpliwość teorię geocentryczną, jaką upodobał sobie Kościół, za co spotkało go wiele przykrości, lecz finalnie był on bliżej prawdy. Nie mogę powiedzieć, że miał rację, gdyż jego heliocentryzm opierał się na idealne kulistych orbitach, a nie eliptycznych, jakie są zaiste w rzeczywistości, lecz był do duży krok naprzód. Galileusz odkrywał ciała niebieskie, o których Kościół nie miał pojęcia. Newton i Pascal podbijali kolejne zagadnienia fizyki, o których Kościół również pojęcia nie miał i których nie nauczał. Wszyscy oni byli jednak mniej lub bardziej wierzący, nawet jeśli przez jakiś moment swojego życia. Mogli robić to, co robili dzięki drukowi, który umożliwił swobodniejszy przekaz wiedzy oraz przede wszystkim utrwalanie tego, co osiągnęli dla przyszłych pokoleń. Im dalej w las (w czas), tym więcej było uczonych, którzy podważali to, co Kościół uważał za oczywiste, a nawet występowali otwarcie przeciw niemu. Uczeni ci zyskiwali zarówno zwolenników, jak i przeciwników, którzy jednak w walce z nimi tylko dawali im rozgłos. To jednak nie było wszystko.
Druk pozwolił też na publikowanie prac będących w opozycji do teologii Kościoła. Okultyści, ezoterycy, ludzie innych wiar, ich odłamów skrajnych i sekciarskich, ateiści, oni wszyscy przelewali na papier swoje myśli i wraz z pozyskiwaniem przekonanych przez siebie ludzi zdobywali środki na druk i dystrybucję swoich tez czy mądrości (mądrych albo głupich). Tutaj podam przykład Johna Dee i Edwarda Kelly, którzy opracowali język enochiański (podobno podyktowały go anioły Panu Dee) i wydawali go w Liber Loagaeth, Liber Misteriorum i Liber Aethyrarum. Kościół zakazywał praktyk magicznych pod karą ekskomuniki, a nimi przecież interesowali się nawet sami królowie (chociażby Zygmunt August). Drukowano nie tylko pisma religijne i traktaty filozoficzne czy okultystyczne, z czasem były to także powieści, które przyswajały głównie damy dworu i szlachcianki bądź kształcone mieszczanki, na których stronnicach przedstawiano kulturalne romanse czy przygody dzielnych dżentelmenów ratujących lokalny świat przed złem. To również stało w kontrze do Kościoła, który obligował do poświęcania czasu tylko na to, co prowadzi do Zbawienia, a jak romans do niego może prowadzić? A no właśnie… Coraz większa liczba treści drukowanych stojących w opozycji do religii głównej, jak i coraz większa liczba ludzi poszukujących wiedzy w alternatywnych jej depozytach owocowała całymi ruchami filozoficznymi stojącymi w kontrze do teologii szeroko rozumianej. Reformacja, racjonalizm, empiryzm, oświecenie, materializm i inne nurty albo wytykały religii i KK błędy albo po prostu nazywały religię bajką i opium dla mas. Kościół oczywiście starał się walczyć z tym, a papieże pisali encykliki tłumaczące, iż te wszystkie idee i filozofie Kościołowi wrogie są dziełem Szatana i każdy, kto tak uważa, do Piekła trafi. Lecz nie można uważać tego za ofensywę, a jedynie defensywę prowadzącą do utrzymywania przy sobie najbardziej oddanych wiernych. Rewolucje, a zwłaszcza te krwawe jak Francuska Rewolucja tylko zwiększyły tempo wyrzucania nurtów kościelnych z życia społeczeństwa. Z każdym kolejnym wiekiem druk taniał, liczba drukowanych treści niebędących po myśli Kościoła zwiększała się, a liczba jego przeciwników czy ludzi mu po prostu obojętnych rosła.
W XIX wieku nastała era brukowców, czyli prostych i niezwykle tanich gazet (np. The Sun kosztował tylko 1 centa). Skomplikowane zagadnienia polityczne i gospodarcze zamieniono na lokalne tematy, plotki, afery, lekkie historyjki. To w połączeniu ze zwiększeniem się wykształcenia wśród klasy robotniczej zamieszkującej miasta spowodowało dalsze odstępowanie od religii. Brukowce zajmowały się błahymi sprawami i pokazywaniem wszem i wobec, iż świat stoi banałami i ekscesami, a nie górnolotnymi kulturami i tematami. Kościół próbował wydawać swoje gazety o tematyce religijnej, lecz cieszyły się one wtedy, podobnie ja i teraz małym zainteresowaniem ograniczonym do wiernych (tych najbardziej). Według mnie, jeśli mam pisać o tym już osobiście, to Kościół nie potrafi sprzedać tego, co ma. Kościół zobligował siebie do powagi oraz sztucznego wręcz formalizmu, gdyż chce mówić wyłącznie o sferze Sacrum jako o czymś absolutnym, nieosiągalnym i doskonałym. W konsekwencji w świadomości mas ludzkich, które wiodą coraz to cięższy i bardziej pędzący żywot, jest on coraz bardziej oderwany od Profanum, czyli rzeczywistości. Kościół nie potrafi w swoich tekstach współczuć szczerze – „po ludzku” i wszędzie czuje się zobligowany do wpychania Boga. Komuś zmarła matka, co musiała go karmić, bo był niedołężny? Wola to Boża i próba, którą synu musisz wytrwać, a czeka ciebie Zbawienie! Komuś zamknęli zakład i nie ma pracy, a rodzina głodna i dzieci chore? Bóg nie odejmie ci synu kamieni, lecz wzmocni plecy byś dał radę! Komuś kula armatnia urwała nogę i pozostaje mu żebrać na ulicy, a on nie wie, dlaczego mu tę nogę urwała i po co? Kara to być może za twój występek dawny i synu musisz teraz żyć uniżony i Bogu cierpienie ofiarować, by oczyścić swoją duszę i Nieba dostąpić po śmierci! Ludzie, widząc coraz częściej utytych duchownych mówiących o postach, o biedzie, podczas gdy sami żyją w najlepszych chatach czy pałacykach, słysząc o pomocy biednemu, gdy sami chodzą na bankiety do bogatych potentatów, dostrzegają, iż to nie jest sprawiedliwe, nie ma pokrycia w sobie i jest oderwane od ich żyć. W konsekwencji radykalizują się i odrzucają religię (a zwłaszcza Kościół) i poszukują alternatyw.
Inną też, acz ciekawą sprawą jest to, że Kościół nakazuje umartwiać się, znosić ból, biedę i niesprawiedliwość w ciszy i pokorze, gdyż nagroda będzie po śmierci. Niestety mało ludzi (i coraz mniej) się na to godzi, a w konsekwencji oczytani bądź zasłuchani (za sprawą czytających głośno) w innych nurtach wyznawcy (ex-wyznawcy) wybierają ścieżkę doczesnych przyjemności. Chociażby obrazki erotyczne czy gazetki z seks-opowiadaniami, które kiełkować zaczęły w XIX wieku i plon wydały w XX są tego dobrym przykładem. Kościół oczywiście tego zakazywał, lecz Żydzi mający swoje drukarnie bez problemu to wszystko drukowali i rozprowadzali, dając ludziom to, czego chcieli. A Kościół poza słownymi groźbami dotyczącymi tego, co było nadnaturalne (Potępienie Wieczne), bądź czasami aktywizacją swoich wiernych w celach rozrób i palenia książek (jak chociażby słynne palenia Harrego Pottera) niewiele naprawdę mógł zrobić i nadal niewiele może.
Dochodzimy do czasów dzisiejszych, gdzie religia w druku ma naprawdę mało do powiedzenia. Prosty przykład. W Polsce wydano w 2023 roku 33893 nowe pozycje literatury. Wiecie, ile procent książek czytanych przez Polaków to książki religijne? 6%
Sześć procent – z których część to książki niemówiące optymistycznie o wierze bądź z nią wojujące. Kościół i inne wiary (mówię o Azji, Ameryce Północnej, Południowej, Australii, Europie i Afryce w dużej mierze) straciły i już raczej nigdy nie odzyskają monopolu na druk i przekaz treści. Treści religijne są małym ułamkiem całości zbiorów. Religie nie mają zdolności ani już nawet chęci reklamy swoich treści poza środowiskiem wiernych, narodowym czy patriotycznym. Są to jednak mniejszości społeczeństwa, co widać po liczbach. Ludzie wolą fikcję literacką bądź książki historyczne albo rozwojowe. Religia wypadła z łask, przegrała bitwę o papier i wojnę o książki.
Ongiś na portalu dla fanatyków katolickich pod artykułem o kolejnej książce „atakującej chrześcijaństwo” przeczytałem komentarz jednego z użytkowników: Druk to wynalazek Szatana. Cóż… Biorąc pod uwagę, iż był on motorem dla innych mediów zrywających z dyktatem Kościoła, to nie sposób się nie zgodzić. Od wielu już dekad, a być może (zapewne) wieków mało jest miejsc na świecie, gdzie kasta religijna może zabronić ludziom zdobywania wiedzy. To powoduje, iż rodzi się konflikt, a on jest bardzo trudny do wygrania przez religie, które mówią o tym, czego nie ma tutaj na Ziemi (w większości), a ludzie właśnie na niej żyją.
Moim zdaniem tyle o druku wystarczy na razie. W następnym wpisie powiemy sobie o Rewolucji Przemysłowej, a w jeszcze kolejnym o wojnach światowych. Trzymajcie się wszyscy tam w dużym świecie.
Pozdrawiam
Autor Strzaskanego Wieloświatu

