Conan Barbarzyńca!
Kiedyś, na moim profilu autorskim (tym drugim, nie od uniwersum), napisałem post o tym, że zacząłem czytać Conana Barbarzyńcę, gdyż wydawnictwo Vesper wydało w dwóch tomach całokształt przygód tego wojownika spod pióra Roberta Ervina Howarda. Coś koło 1600 stron tekstu z dodatkami, notami biograficznymi i listami autora. Skrótowo napiszę, iż lekturę uważam za udaną, chociaż Cymeryjczyk (etniczna nazwa ludu Conana) zaskoczył mnie pod wieloma względami – nie zawsze pozytywnie.
Nim przejdziemy do mojej opinii o jego przygodach jako całości, przypomnę pytanie, które zadałem w tamtym wpisie: Czy klasyka jest klasyką, bo jest dobra? Czy jest dobra, bo jest klasyką? O co mi chodzi? Zapraszam. Wpierw jednak – kontekst.
Robert Howard, twórca najsławniejszego z barbarzyńców, tworzył na początku XX wieku, aż do swojej śmierci w wieku 30 lat – zginął śmiercią samobójczą. Był bez wątpienia pisarzem przecierającym szlaki dla przyszłych autorów. To jemu przypisuje się opracowanie nowego nurtu w fantastyce, a mianowicie podgatunku nazwanego Sword and Sorcery, czyli Miecz i Magia. Owszem, wcześniej byli autorzy, którzy pisali poniekąd podobne utwory, lecz brakowało im swoistego wyróżnika i przekonania, by się wybić – i dlatego pozostawały one baśniami albo bajkami.
Dopiero Cymeryjczyk, publikowany w ówczesnych czasopismach fantasy, jak Weird Tales, odznaczył się na tyle od ogółu, a jego surowy styl przeważył w oczach czytelników, iż traktować go zaczęli jako coś osobnego, coś nowego. Nie udało się tego osiągnąć poprzedniej postaci Pana Roberta ochrzczonej mianem Khulla Banity, którego w tamtych czasach ukazały się tylko trzy opowiadania.
Z not biograficznych o nawykach pisarskich Howarda dowiedziałem się, że miał on dosyć dziwny i powiedziałbym ciężki dla pisarza kaprys czy przekleństwo, które bardzo w bezpośredni sposób go ograniczało. Pisał on o tym w swoich listach do H.P Lovecrafta. Panowie ci nigdy nie spotkali się osobiście, lecz wymienili między sobą tysiące listów.
Otóż Howard pisał w nich, że podczas tworzenia kolejnych stron tekstu na maszynie (pisarskiej oczywiście, w tamtych czasach nie było komputerów), jest on wstanie siedzieć nawet powyżej 12 godzin dziennie bez przerwy tworzyć tekst. Czuł się tak, jakby postać, o której pisał, stała za nim i przez jego ramię dyktowała mu, co ma pisać – opowiadała dzieje swojego życia. Dlatego był tak płodnym pisarzem, mimo krótkiej kariery. Niestety miało to drugą stronę. Żalił się, iż zdaje mu się, że te postacie po jakimś czasie odchodzą od niego, wychodzą przez drzwi z jego pokoju i nie potrafi już następnego zdania napisać. Koniec. Dlatego też tak często zmieniał bohaterów. Był detektyw, bosman, Pikt, purytanin, banita, barbarzyńca... Po prostu był przez swoich bohaterów opuszczany. Ciekawe skrzywienie psychiczne, z którym na forach pisarskich się nie spotkałem. Zazwyczaj o braku postępów decyduje lenistwo, natłok obowiązków bądź brak pomysłu. A tu – swoista mentalna blokada, jakby odcięcie od wewnętrznego głosu, który opowiadał o dziejach dawnych. Ciekawe, naprawdę.
Pan Robert, musicie wiedzieć, był człowiekiem głęboko oczytanym. Gdyby nie został pisarzem, zostałby zapewne księgowym bądź archiwistą. Interesował się historią, paleontologią, kulturoznawstwem i filozofią. Nie należał jednak do kategorii ludzi siedzących tylko w książkach. W młodości, za czasów szkolnych, uprawiał wiele sportów, brał udział w drużynowych rozgrywkach, a szczególnie ćwiczył boks – wytrwale i intensywnie. To pomogło mu radzić sobie ze szkolnymi prześladowcami, którzy nękali go za bycie zamkniętym w sobie i pasjonującym się książkami. Wiecie, klasyka, tak zwana. Dostał jeden chujek z drugim w cymbał – i od razu spokornieli. Tak to działa po dziś dzień i będzie do końca świata.
Lubił również prowadzić samochód – raz prawie zabił się w wypadku. Interesował się też naturą, często ze znajomymi urządzali obozowiska w dziczy.
Wiedząc to wszystko, nie dziwi mnie, że miał tak wielkie pojęcie o dawnych czasach i umiał tak dogłębnie zaprojektować etniczność ludów swojego świata. Tworzył mapy obrazujące granice wymyślonych przez siebie państw, królestw, klanów, imperiów. Opracowywał ich historię sięgającą tysięcy lat wstecz – jak dawne nacje konały w ogniach lub od plag, a na ich ruinach wyrastały nowe. Niezmierne na mnie to wrażenie zrobiło. To było wręcz doskonałe w swoim realizmie odwzorowanie nieprzeliczonych mileniów historii świata, z detalami godnymi topowych opracowań popularnonaukowych. Nie wspomnę już, że każdy lud miał swoje własne zwyczaje, bogów, ubiory, styl architektoniczny, sposoby prowadzenia wojny. Ważna też była różnoraka duchowość i mentalność ludzi. Czarne Plemiona były nieprzeniknione w swojej dzikości i zawziętości, a cywilizowane nacje – to noże w plecach, otrucia i wielkie ambicje.
W tym wszystkim mamy też postać Conana.
Urodzony na polu bitwy, już w wieku nastoletnim wprawiony był w boju, gdzie znany był z dziesiątek pomordowanych mieczem, toporem bądź gołymi rękami wrogów, wpisał się w koszmary ludzi jako jeden z okrutnych rzeźników cywilizowanych miast. Wierzący w Croma – lodowego boga-giganta, który nie dba o swoich wiernych ani o ich los – Conan raz po raz toczył bój ze zwaśnionymi plemionami wrogimi jego ludowi. Brał udział w wypadach na cywilizowane nacje, łupił, palił i mordował. Szybko jednak jego apetyt na złoto, sławę i władzę rósł, aż wyszedł poza granice Cymerii – jego domu. Stał się łotrem pałającym się skrytobójstwem, złodziejstwem i porwaniami. Potem był najemnikiem, potem hersztem coraz to nowych band i armii. Piractwo też należało do jego zawodów. Ostatecznie został królem Aquilonii i wyniósł ją do rangi najpotężniejszego królestwa zachodniego. Nie muszę chyba pisać, że został nim po tym, jak włożył na skronie koronę odebraną z głowy uduszonego przez siebie władcy szlacheckiej krwi.
Conan był wielkim mężczyzną o żelaznych mięśniach, górującym nad większością ludzi, jakich napotykał. Jedynie najbardziej postawni z czarnych byli niekiedy od niego więksi. Nosił długie czarne włosy i obdarzony był przenikliwymi niebieskimi oczami – cechy typowe dla jego ludu. Chociaż kochał wojaczkę, nie stronił od przemocy i bywał porywczy, nie był bezmyślnym brutalem ani prostym grasantem. Z racji swojej wrodzonej intuicji, instynktu kogoś odchowanego w dziczy pierwotnej, olbrzymiego rozeznania w terenie, zmysłów bardziej wyczulonych od tych człowieka cywilizowanego oraz (co zyskał z czasem) olbrzymiego doświadczenia i obycia ze światem był on człowiekiem wybitnym. Zwłaszcza w późniejszych etapach życia, gdy dorosłość osiągnął pełną i był dojrzały potrafił mówić wieloma językami, ich gwarami oraz dialektami, znał się dogłębnie na uzbrojeniu, potrafił budować machiny oblężnicze, rozumiał taktykę i wykorzystywanie terenu, umiejętności przetrwania w dziczy miał absolutne, nie mówiąc już o tym, że nie mało wiedział o historii świata, jego ludów oraz kultur. Znał wielu bogów i ich kulty, prym wiódł w swojej znajomości kosztowności, kamieni szlachetnych, skór, trunków i monet, choćby antycznych datowanych na tysiące lat wstecz. To w połączeniu z jego nadludzką wręcz fizyką, sprawnością, wigorem oraz odpornością czyniło z niego człowieka, który nie dziwne, iż zwyciężył życie i osiągnął w nim tak naprawdę wszystko, co się dało. Oczywiście miał też wady. Był porywczy i wolał działać niż myśleć. Miał swój honor barbarzyńcy, który niekiedy pakował go w kłopoty, zwłaszcza gdy spłacać musiał czyiś dług wobec siebie bądź przetrącać czyiś kark. Panicznie też bał się wszystkiego, co nadnaturalne, a jego zabobonność i przesądność odbierały mu niekiedy logikę. Bywało to jednak przydatne, gdyż z potęgami ciemności i sługami mroku śmiercią było zadzierać, a on czynił to wielokrotnie — przez los czy pecha, jaki był mu dany. Uważam więc, że pomimo swojej domyślnej prostoty, z jego postaci wyciągnięto wszystko, co się dało, biorąc pod uwagę, iż autor zdołał napisać jedynie kilkanaście opowiadań i jedną, jedyną pełnoprawną powieść.
Czy to wyczerpuje jego potencjał? Nie. I gdyby Pan Robert dożył późnej starości i nie zablokował się — jak miał w zwyczaju — Conan doczekałby się potężnej i epickiej sagi jego autorstwa.
Teraz jednak trochę ponarzekam. Całość „Conana Barbarzyńcy” pióra Roberta Howarda przeczytałem całkiem sprawnie i nie nudziłem się. Ani opowiadania, ani „Godzina Smoka” nie dłużyły się, choć — po ich przerobieniu — rozumiem, dlaczego wielu ludzi nie jest w stanie czytać Conana lawinowo i musi go sobie dawkować.
Otóż jego przygody są po prostu monotonne.
Wszystkie są tak naprawdę przedstawione według jednego, prostego schematu:
- Conan ucieka przed wrogami albo łapie okazję na jakąś fuchę.
- Sprawa się komplikuje: z prostej robi się trudna (katastrofa, czary, przegrana bitwa, porwanie, itp.).
- Pojawia się wątek jakiegoś pomocnika, pobocznej postaci czy kobiety.
- Conan rozbija komuś czerep i morduje jeszcze więcej ktosiów.
- Nadchodzi (choćby częściowe) rozwiązanie danej sprawy — załóżmy: zdobycie skarbu, ale teraz trzeba uciekać.
- Dochodzi do kontaktu z nadnaturalnością. Zazwyczaj wrogi kontakt — walka z potworem, diabłem, czarownikiem, itp.
- Conan wygrywa i: staje na czele nowej grupy, zyskuje skarb, kobietę albo po prostu wolność — i nie traci głowy z karku. (Wybierz jedno bądź więcej z podanych.)
I tak w kółko!
Tak naprawdę każde opowiadanie i cała powieść opierają się na tej samej formule. Conan może mieć różny zawód, być w różnym momencie życia, różny lud spotykać — lecz ramy pozostają niezmienne: rozpoczęcie przygody, bitka, problem, bitka z czymś nieludzkim, zwycięstwo lub ucieczka zakończona sukcesem.
Obowiązkowo — w większości opowiadań — musi pojawić się kobieta, która natychmiast, jak tylko zobaczy Conana, to ma kisiel w majtkach (a majtek nie nosi) i się o niego ociera jakby chcicę miała. Nawet jak go nie chce, to się o niego ociera, by ją ratował od zagrożeń. Nawet jak kobieta jest wojownikiem czy łotrzykiem to sobie nie radzi i Conan musi ją ratować.
Obowiązkowo element nadnaturalny musi wymordować każdego, ale Conan da mu radę. Miecz nikogo nie działa, ale miecz Conana już tak. Każdy jest obsrany po pachy (Conan też), ale tylko Conan daje radę przemóc strach i uciąć łeb demonowi czy czarownikowi. Obowiązkowo, czego Conan się nie dotknie, to zamienia w sukces. Wiecie, nie ma nic złego w tym, że postać jest tak pisana, gdyż np. Geralt z Rivii przegrał raz tak naprawdę tylko, Komandor Shepard też w sumie porażek zaliczył mniej niż palców na jednej dłoni u drwala, John Wick jest niepokonany chociaż nie zawsze wszędzie zdąża, tak samo James Bond miał los po swojej stronie (prócz końcówki swoich… losów). Takie tworzenie postaci nie jest złe samo w sobie.
Problem zaczyna się wtedy, gdy nie mamy przerywników, które czynią bohatera człowiekiem czy kimś śmiertelnym, ułomnym, śmiesznym, pijanym, zgubionym. Nie ma tutaj opowiadania, w którym Conan po prostu wydaje kasę na głupoty i ma ubaw i budzi się z kacem, bez butów, bo ukradł mu je jakiś gówniarz. Nie ma rozmowy z filozofem, po której zacznie drżeć o sens życia. A przecież sam Conan w jednym z opowiadań stwierdza, że uczeni, filozofowie i teolodzy to szaleni ludzie, chorzy na obłęd i pozbawieni rozumu.
Jeśli tworzymy postać doskonałą albo prawie doskonałą, to — jak śpiewał (bodajże) DJ Khaled — „będzie ona cierpieć od swojego sukcesu”. Bo z człowieka odejmujemy wtedy człowieka.
To jest oczywiście moje zdanie. Ale to, w połączeniu z do bólu repetytywnym scenariuszem, po prostu męczy na dłuższą metę.
Do przeczytania mam jeszcze Salomona Kane’a i Khula Banitę. Ciekawi mnie, czy pan Robert tam uderza inaczej, czy znów wszystko oparte jest na tym samym wzorcu.
Powtarzam: to nie jest złe. Trzeba pamiętać, w jakich czasach te teksty powstawały — to bardzo ważne. Fantastyka raczkowała, wiele dzisiejszych pojęć, nurtów czy konwencji jeszcze nie istniało. Dlatego też nie zamierzam wieszać psów na autorze. To byłoby niesprawiedliwe.
Ja jedynie stwierdzam, dlaczego dzisiaj te utwory mogą być (i są) problematyczne dla czytelnika XXI wieku.
A propos problematyczności — pojawia się jeszcze jeden aspekt.
Conan i jego uniwersum zostały stworzone przez Amerykanina żyjącego w XX wieku. I w dzisiejszych czasach, w oczach marksistów kulturowych, bolszewików i postępowców wszelkiej maści, są po prostu „niepoprawne”.
Conan powstawał w czasach segregacji rasowej, systemowego rasizmu, braku równości prawnej i twardego podziału społecznego według ras. Czarni nie byli traktowani jak biali. Widać to w tekstach, gdzie nasz Barbarzyńca burzy się, gdy biała kobieta porywana jest przez murzyńskie plemiona i nie waha się wyrzynać ich w pień, bo — jak sam zauważa — „nie godzi się, by biała kobieta była z murzynem”.
To w połączeniu z wielokrotnym podkreślaniem prymitywności czarnych ludów, ich zamiłowania do barbarzyństwa, krwawych ofiar, czarnej magii oraz czczenia zgubnych bogów i nawet nekromancji będzie budziło w dzisiejszym czytelniku bunt.
Nieważne dla większości ludzi jest to, że u czarnych ludzi – co potwierdza każda obserwacja – okrucieństwo i mściwość jest na porządku dziennym i ludy te w swoich plemionach czczą faktyczne bóstwa o charakterze ofiarnym i okrutnym. Nie ważne jest, iż nie stworzyły one cywilizacji godnej rywalizacji z białym człowiekiem. To dla marksisty bądź osoby marksizmem kulturowym oczadzonej nie jest ważne. Ważne jest to, że o czarnych mówi się prawdę, czyli mówi się źle, czyli mówić tak nie wolno. Proste. W Conanie Barbarzyńcy mamy też klasyczny podział na role płciowe. Mężczyźni robią ABC kobiety XYZ. Kobiety nie radzą sobie w 99,999% w rzemiośle mężczyzn, są od nich zależne, są mikre, słabe fizycznie i charakterowo oraz stale potrzebują ratunku, pomocy, utwierdzenia i męskiego ramienia. Stale padają ofiarami przemocy tyleż rabunkowej, morderczej co seksualnej. Conan tutaj jest swoistym wyjątkiem. Nie waha się zedrzeć naszyjnika z kobiecej szyi, ale kobiety siłą nie obnaży i do łóżka czy krzaków nie zaciągnie. On o seks prosi bądź traktuje go jako walutę/zapłatę. On uratuje kobietę przed rabusiami, a ta mu się odda, czy jak kto woli dosłownie „da mu dupy”. On zabije potwora, który ją zapędził pod drzewo, a ona mu da pociupciać. Co jeszcze ciekawsze, gdy już ją uratuje i mówi, że pora na jej część umowy, a ta mu każe spieprzać, to on nie bierze jej siłą. On mówi: Ale co z naszą umową? Ta mu każe spieprzać znów i się wyrywa z jego ramion. To on ją zły puszcza i mówi, by szła w diabli, bo jest głupim wiarołomcą. On jej nie gwałci. On jest zły, że nie szanuje umowy, bo on swoją część wykonał. Biorąc pod uwagę, że Conan żyje kilkanaście tysięcy lat przed naszą erą, to jest on dżentelmenem. Niestety dla dzisiejszych marksistów kulturowych jest on patriarchalnym potworem. Jego relacje z kobietami były głównym powodem, dla którego Netflix anulował show o nim. W dzisiejszym oczadzonym marksizmem kulturowym świecie Zachodu nie ma mowy o naturalnym i prawdziwym przedstawieniu świata. Ludziom nie śni się, że ongiś szlachcić mógł gwałcić chłopkę jak chciał, a chłop musiał trzymać mu płaszcz i gówno mieli do gadania, gdyż to był szlachcić. Dzisiejsza Lewica nie potrafi objąć swoim rozumiem naturalnych (choć wielce smutnych) prawideł świata, gdzie rządzi najsilniejszy i to on dzieli skóry. Ich to przeraża (i słusznie) i dlatego tworzą wypaczone systemy tzw. cywilizacji, lecz systemy te próby czasu nie potrafią przetrwać. Otóż, jak mówi Pan Robert Howard i powtarza to jego postać – Conan Barbarzyńca. Cywilizacja jest stanem nienaturalnym dla rodzaju ludzkiego. Każda kiedyś się skończy i finalnie barbarzyństwo zawsze w końcu zakróluje ponownie. To jest fakt. Widzimy to w Afganistanie. Odeszli mężczyźni broniący sztucznego dla tamtych ludzi systemu i zaraz inni mężczyźni przywrócili dawny porządek przy zerowym buncie. W Conanie Barbarzyńcy raz po raz widzimy, iż walka o przetrwanie jest nieskończona w swojej długości i tylko śmierć ją może skończyć. Jest się ofiarą albo łowcą, niewolnikiem albo władcą, zależnym albo wolnym. Nic pomiędzy. Czego uczy Conan? Moim zdaniem tego, iż człowiek jest kowalem swojego losu i tylko od niego zależy, jak daleko zajdzie. Nigdy nie może się poddać i zwątpić, gdyż to oznacza koniec i śmierć. To plus prym barbarzyństwa i jego czystości, gdzie okrucieństwo jest czymś naturalnym, a nie ukrytym i pudrowanym, jak ma się to w cywilizacji są główne myśli tego całego uniwersum. Teraz wróćmy do pytania zadanego na początku.
Czy klasyka jest klasyką, gdyż jest dobra? Czy jest dobra dlatego, że jest klasyką? Otóż uważam, że każdy przypadek owej klasyki trzeba rozpatrywać z osobna. W tym konkretnym, o którym piszę sądzę, iż Conan stał się klasyką ze względu na bycie pierwszym w swoim szeregu. Swoistym prorokiem, który wytyczył drogę do raju, do nowego nurtu fantastyki i innego rozumienia męskich postaci, które nie musiały być kierowane dobrem bądź złem, a mogły być po prostu nastawione na zysk i chwałę. Gdyby ktoś dzisiaj stworzył takie opowiadania, nawet echa, by po nich nie było. Dzisiejszy czytelnik jest znacznie bardziej wymagający, rynek jest absolutnie – do porzygu wręcz – przepełniony. Treści muszą być zawiłe, skomplikowane, różnorakie w wątki i typy postaci. W Conanie mamy prostotę i żagle postawione do góry na jeden kierunek, którym jest po prostu żywot awanturnika o wielkiej ambicji i nienasycalnym apetycie na glorię i bogactwo. Nigdy nie powiem i nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że to utwory złe. Nigdy. To są utwory będące szkicem dla późniejszych pisarzy, którzy mniej bądź bardziej sukces zbijali na legendzie Conana i jego renomie. On jednak ostał się zawsze wszystkim, najróżniejszym choćby iteracjom jego stylu, by pozostać niepodrabialnym oryginałem, postacią 0, od której wszystko się zaczęło na dobre. Pozostaje mi tylko wierzyć, że świat zniszczy marksizm, a zwłaszcza marksizm kulturowy, a pozbawione logiki i mądrości teorie krytyczne ras czy tzw. biała wina upadną, by biały heteroseksualny mężczyzna mógł znów ofiarować światu rozrywkę i kulturę najwyższego szczebla. Dlaczego on? Gdyż nikt inny tego zrobić nie potrafi na tak wysokim poziomie i udowadniane jest to raz po raz.
Czy polecam dwuksiąg Conana Barbarzyńcy wydawnictwa Vesper? Wiecie, wielu ludzi skarży się na tłumaczenie i ilustracje AI. O tłumaczeniu się nie wypowiem, gdyż się na tym nie znam, ale na obrazki faktycznie mogli, jeśli już chcieli je robić, to się wykosztować. Na biednych nie trafiło. Ja swoje grafiki staram się dopieszczać do budżetu, jakim operuję, gdyż widzę w nich wielką wartość. Tłumaczyłem wielokrotnie dlaczego. Niemniej tak. Polecam to wydanie, gdyż jest skompresowane, opatrzone ciekawymi dodatkami, mapą bardzo czytelną oraz opisami ludów i historii tego świata, które bardzo pomagają w uzmysłowieniu sobie, jak kto wygląda, skąd pochodzi i gdzie podróżuje nasz Conan. Według mnie i piszę to Wam szczerze, warto odkryć jego postać. Naprawdę.
Pozdrawiam
Autor Strzaskanego Wieloświatu

