0
0
Start Zakazana Biblioteka Pustka wiary

Pustka wiary

INKWIZYCJA
17 lipca 2024
Nie lękajcie się dzieci Boga-Stwórcy. On zawsze z nami, tak my z nim. Zmierzajmy ku naszemu celowi i nie lękajmy się śmierci, gdyż dla nas ona jedynie zyskiem. 

Do pobrania

Pobierz
Pustka wiary Pobierz bezpłatnie pełną wersję opowiadania

„Niechaj Światłość Stwórcy Nieskończonego króluje nad nami wszystkimi. Niechaj Jego Potęga, Jego Chwała, Jego Godność będą naszymi szatami, w które ubrani nie zaznamy chłodu. Niechaj Jego Miłosierdzie, Jego Dobroć, Jego Hojność, którymi nas nieprzerwanie obdarza będą naszym kompasem byśmy nie zbłądzili. Niechaj Jego Sprawiedliwość, Jego Gniew, Jego Sąd będą kresem naszych wrogów wszelakich. Niechaj Bóg Wszechmogący Iesus Christus, co cierpiał za nas męki i ukrzyżowany został przez plugawych ze żmijowego plemienia, co zaparłszy się Go skazali siebie na wyklęcie i stanie się niewolnikami Szatana ześle na nas pewność, mądrość i waleczność. Pragniemy kroczyć Jego ścieżką, by wybawić siebie i ludzkość od grzechów, by przynieść jej przyszłość pełną cnót, jak i zaprowadzić czasy, gdzie świętość królować będzie po wieki wieków. 

 

Nie lękajcie się dzieci Boga-Stwórcy. On zawsze z nami, tak my z nim. Zmierzajmy ku naszemu celowi i nie lękajmy się śmierci, gdyż dla nas ona jedynie zyskiem. 

 

Ave Creator!!!”

 

- Kazanie Legatusa Maximusa Joachima Lange, który przewodził wielkiej flocie Wieloświatowej Aftokratorii Humanitas, a która złożona była z sił wielu rodów szlacheckich, armii Kościoła Stwórcy, całych exercitusów Kondotierów, ugrupowań bojowych mnogich Kuźni pod dowództwem Inżynierów, wysłanników licznych rodów magów oraz komórek Inkwizycyjnych co najmniej tuzina Członków Świętego Oficjum. Krucjata Nihil miała na celu wejść w Pustkę otaczającą wymiary Wieloświatu i zbadać ją oraz podbić ku chwale Stwórcy i Ludzkości. Oficjalnie nikt nie wrócił. Nikt żywy, ani żadne zwłoki czy wraki. Była to pierwsza i ostatnia tak szeroka i powszechna próba ludzkości w rzuceniu światła na enigmatyczną domenę Pustki. 

 

W domenie mroku, jaka niepodzielnie władała królestwem kresu doczesności ludzkiej, wieczne spoczywanie wiodły szczątki zamożnych jak i wielkich, po których – co nie dziwne -czas się w końcu upomniał. Krypty Cmentarza Odpoczywających Aniołów były dziełem absolutnym pod względem rozmachu. Ciągnące się setkami kilometrów pod zewnętrznymi grobowcami sięgały nawet kilometry w głębię ziemi. Korytarze przeliczone jedynie na planach konstrukcyjnych Inżynierów, a nieskończone dla szarych ludzi, były istnym labiryntem, gdzie szło zgubić się łatwo patrząc na pokryte pajęczynami upadłe w kątach szkielety człowiecze tu i ówdzie. Dech zapierać mogły otwarte sektory, gdzie stanąwszy przy balustradach obserwować można było szerzące się po horyzont ściany niczym góry w całości pokryte wmurowanymi w nie suto zdobionymi grobowcami. Każdy z nich był testamentem czyjegoś przejścia na Sąd. Każdy był potwierdzeniem czyjegoś dostojnego żywota, pieczątką dającą dowód tego, jak zacnie się nieboszczykowi wiodło, gdy jeszcze serce w nim biło, a dusza nie wzięła rozwodu z ciałem. 

 

Krypty często były określane Metropolią Umarłych Czcigodnych. Zaprawdę szło zrozumieć myśli jakie zrodziły to określenie. Monumentalność całej przestrzeni połączona z wagą zasług tutaj złożonych, oszlifowana na sacrum, jakie wnosiło do tej lokacji całe złoto, srebro, platyna i kamienie szlachetne, budziły nieskończony podziw. Jednakże nie wszystko tutaj było błogosławione. Każdy cmentarz miał w zwyczaju posiadać ciężar duchowy, który niewidoczny był gołym okiem. Prawdziwe masy grzechów ludzkich, niedopowiedzianych słów, niedokończonych spraw, nieosądzonych win i nierozliczonych powinności zakłócały niemo, acz prawdziwie, stabilność takich miejsc. Tutaj nie było wyjątku. Tak wielkie nagromadzenie szczątków ludzi, którzy gdy niezabrani jeszcze byli przez doczesność, toczyli krew niemożliwych do objęcia rozumem rzesz ludzkich, którzy umierali pod ich sztandarem czasem słusznie, a czasem niesłusznie… W większości niesłusznie, a w konsekwencji kaleczyło materium niewidzialnymi nożami szarpiąc je jak głodny kundel szarpie rzucony mu ochłap. Wardy ochronne naniesione pieczołowicie przez Kościół Stwórcy chroniły dostatecznie dobrze to miejsce przed działaniem diabłów, dlatego też widmo inkursji demonów było niewielkie. Jednakże Episkopat nie był kształcony w absurdalnie szerokiej gamie bytów innych niż ludzkie, studium duchownych skupiało się na Piekle i Niebie. To był błąd, za który teraz przyszło płacić miastu Spero. 

 

Głęboko w katakumbach podziemnego mauzoleum do uszu ludzkich dochodzić mogły bezdenne, gardłowe śpiewy. Pierwsza myśl wiodła ku zakonnikom bądź mnichom Kościoła, którzy zeszli w te mroczne obszary, by modlić się do ciała jakiegoś błogosławionego lub świętego męża albo żony. Wsłuchawszy się jednak w monotonię tych modłów nie można było uznać ich za te, jakie stosowało Duchowieństwo. Melodia, rytmika utworów nie była taka jak w Domach Bożych. Przenikała głowę ludzką swoją zachrypłą naturą i dźwiękami przywodzącymi skojarzenia z piskami, lecz wydobywającymi się z głębi, stłumionymi wyraźnie. Słowa tych liturgii nie były podobne do języka ludzkości, żadnego z jego pomniejszych braci, czy nawet do Świętej Mowy. To było coś innego. Czyżby bluźnierstwa szatańskie?! Nie. Też nie. Brak było w tym gniewu i warkotu wynikającego z nienawiści do życia, do piękna, do czystości. Te dźwięki były miarowe, spokojne, wprowadzające wręcz w trans wynikający z tego jak usypiały czujność, lecz nie można było tak uczynić. Mowa, w której to wszystko odprawiano, mierziła duszę. Nie była to szczera groza jak ta, gdy odbywała się czarna msza. Jakby ciało przestawało pasować do ducha, jakby zmysły odchodziły w przeciwne sobie kierunki, zamiast formować spójną jaźń. To, co się działo, nie było ludzkie, nie było też piekielne. Co to było? 

 

W szerokiej sali o wysokim sklepieniu będącym domem dla już ponad tysiąca zmarłych rodu szlacheckiego Sepultura rozpalone były wszystkie pochodnie gazowe. Niebieskie światło obmywało przestrzeń kalecząc ją nieprzejrzystymi cieniami, których pazury kładły się mocno na wszystkie strony za sprawą mnogich kolumn i wielkich banerów opowiadających czyny zabranych przez Śmierć. Na samym środku pomieszczenia zdolnego pomieścić tłumy, w miejscu, gdzie powinien znajdować się prześliczny ołtarz z masy perłowej przy jakim odprawiano ostatnie pożegnanie nieżyjących już możnych, wił się opasły płomień błękitny, który strzelał dziko na kilka pięter w górę, a wiele ludzkich kroków na boki. Żywioł, choć zatrważający, zdawał się słuchać głosu pieśni i nie wstępował ze swojego szeregu, a dawał się pieścić, łechtać 

i zachwalać.

 

Masy inferno otaczali uformowani w kręgach szerszych z każdym kolejnym poziomem podłogi dookoła anomalii zakapturzeni ludzie w szatach długich, workowatych, ciągnących się do samej ziemi. Materiał był czarny niczym noc krystaliczna, pozbawiony jakiegokolwiek szczegółu, zdobienia czy dystynkcji. Otchłań ciemności, jaka biła z nici tych przebrań, była tak absurdalna, iż nienaturalne światło płomieni niemalże nie obmywało skupionych zebranych. Oni tymczasem wszyscy dalej śpiewali. Ich głosy i słowa poruszały ogniem, który niczym zaklęty formował się w nielogiczne i niepodparte prawami fizyki formacje. Hałas, jaki dudnił w powietrzu z tylu gardeł, nie wznosił żadnych drgań. Spokojny był marmur, spokojne było powietrze, kurz również. Cisza w tej gwarze istniała i miała się dobrze, co owoce wydawało pod postacią niepokoju. Do czego to wszystko wiodło? Nie wiadomo… 

 

 

CZYTAJ DALEJ

POBIERZ CAŁE OPOWIADANIE NA GÓRZE STRONY

Pustka wiary
Wstecz